Pomiędzy każdym złem a dzieckiem powinna stać tarcza w postaci rodzica.

Drogie Panie, jako kobiety z natury powinnyśmy być jak lwice jeśli chodzi o ochronę naszych dzieci.



Żyje w przekonaniu, że zrobienie z siebie tarczy na drodze samego szatana do własnego dziecka powinno być bezwarunkowym odruchem każdego rodzica a już na pewno każdej matki.

Niestety, życie pokazuje mi na różnych przykładach, że moja wizja w naszym nie idealnym świecie często odbiega od rzeczywistości.



Żeby przybliżyć Wam moje myśli chce wtrącić trochę prywaty.
Od kilku lat pracuje z dziećmi. Daje mi to ogromna radość, spełniam się i odczuwam niebywałą radość gdy słyszę od rodziców jakie odczucia mają ich dzieci w stosunku do mnie.
Gdy słyszę od mamy swojej kryształowej uczennicy jak wyglądała ich rozmowa przed lekcją:
U- która jest godzina?
M- 15
U- a o której Angielski?
M- o 17
U- to ja chcę się przepisać na 15 bo już chce jechać.
Odczuwam radość.


Gdy inna mama innej uczennicy mówi mi jak jej córka płacze przed pójściem do przedszkola a do mnie uwielbia przychodzić.
Odczuwam radość.


Gdy przychodzi do mnie 3 letnia uczennica i mówi, że się strasznie za mną stęskniła.
Odczuwam radość.


Gdy pewna mama mówi mi jak jej córka po przerwie kilkumiesięcznej nie daje jej spokoju pomimo braku problemów z Angielskim bo chce do mnie na zajęcia.
Odczuwam radość.


Mogę tak wymieniać i wymieniać.

Nie będę ukrywała, że to wszystko sprawia, że jestem z siebie ogromnie dumna,  to wszystko znaczy, że nie jestem podobna do nauczycieli wśród których musiałam dorastać.

W pracy z dziećmi kieruje się kilkoma "zasadami". Najważniejsza to "nic nie musisz". Tu pozwolę sobie wkleić mój wpis sprzed jakiegoś czasu:

"musisz"

Słowo które w pracy z dziećmi stawiam jedynie po słowach "nic nie..."

Każdy z nas był dzieckiem, każdy z nas był uczniem i większość z nas słyszała wykłady o tym co musimy, czego nie możemy, co wypada a co nie.
Każdy z nas jest także wolną istotą, w której w moim odczuciu, takie słowa niszczą iskrę odpowiadającą za poczucie tej wolności.

Każde dziecko przychodzące na zajęcia dostaje ode mnie informacje, że nic nie musi:
Ono nie musi się uczyć słówek, które zadaje do domu (nie jestem i nigdy nie będę fanką prac domowych, niestety biorąc pod uwagę realia szkół, materiału, który przerabiamy itd. nie mam innego wyjścia niż zadać dziecku kilka słówek do nauczenia się w domu) - żadne dziecko nigdy nie zostało przeze mnie zrugane za brak nauczenia się słówek. Zdarzało się, że dziecko przez kilka tygodni nie zrobiło pracy domowej, wtedy pytam. Zaznaczam, że nie chce znać odpowiedzi, którą dziecko myśli, że chce usłyszeć, chce znać prawdę i jeśli powodem jest "nie chciało mi się" to ok. Nie mam z tym problemu, następnym razem daje mniej słówek, wtedy dziecko w swoich przyjemnościach znajduje na nie czas.

Dziecko nie musi odpowiadać na moje pytania, jeśli nie czuje się pewnie (to dzieje się tylko na początku współpracy, w wyjątkowych sytuacjach ale sama świadomość, że ma taką możliwość sprawia, że uczniowi spada ogromny ciężar i stres z barków).

Dziecko nie musi mówić do mnie per Pani. Wręcz zaznaczam zawsze na początku współpracy, że mam na imię Martyna, jesteśmy tutaj sobie równi i jeśli chce może zwracać się do mnie po imieniu, może mówić Pani i jak tylko chce. (Większość dzieci wybiera formę formalną, bo tak zostali nauczeni w szkole. Młodsze dzieci wolą mówić do mnie po imieniu, zdarzało mi się współpracować z dziećmi, które wolały nazywać mnie ciocią. Każda z tych wersji jest ok, każda akceptuje, żadnej nie komentuje - najważniejsze jest dla mnie to, żeby dziecko czuło się przy zwracaniu do mnie swobodnie).

Dzieci nie muszą być zawsze szczęśliwe, uśmiechnięte i promienne. Rozumiem, że jak każdy z nas, dzieci też mają lepsze i gorsze dni, potrafią przytłoczyć je jakieś wydarzenia, które miały miejsce w domu czy szkole. Jeśli widzę, że dziecko chciałoby je z siebie wyrzucić, pytam czy chce powiedzieć co go męczy?
Jeśli nie, nie drążę, akceptuje, że ma problem i pozwalam dziecku się z tym uporać.
Jeśli tak, słucham.
Dodatkowo jeśli dziecko chce porady - daje mu ją, jeśli nie - po prostu jestem. (W większości przypadków, krótka, 5 minutowa rozmowa sprawia, że dziecko się rozluźnia, znajduje rozwiązanie albo po prostu chwilowo zapomina o problemie i możemy dalej pracować w pełni zaangażowani)

Dzieci nie muszą mówić mi dzień dobry, do widzenia, dziękuję a już na pewno nie muszą przepraszać.
Nie jestem osobą, która ma dzieci uczyć "zasad". Nie jestem w ogóle za "zasadami".
Większość dzieci oczywiście wie, że takie zwroty istnieją i z nich korzysta.
(Krótka anegdota - jeden z moich uczniów, nazwijmy go N nie odpowiadał na dziendobry, do widzenia, czy na zdrowie. Nie czułam obowiązku zwracania mu uwagi, zamiast tego zgodnie ze swoim zwyczajem nadal mówiłam mu każde z tych słów. Po kilku miesiącach, N sam zaczął je wszystkie mówić. Dlaczego? Zapewne dlatego, że swoim zachowaniem dałam mu przykład.)
Z przepraszaniem jest to o tyle wielkie słowo, że nie śmiała bym zwrócić dziecku uwagę, że ma mnie za coś przeprosić.
Jeśli dziecko czuje, że zrobiło coś nie fajnego i tego żałuję i chce mnie przeprosić - super. Jeśli nie - też super. :)

Co jest miodem na serce dla mnie, osoby której zależy na tym, żeby dziecko na zajęciach czuło się bezpiecznie, luźno, szczęśliwie to to, że po tym jak zrozumie, że ono naprawdę nic nie musi (niestety często zajmuje to wiele miesięcy) staje się bardzo otwarte i samo chce. Korzysta z możliwości, które mu daje a zarazem szanuje mnie za to, że te możliwości dałam.

Dlatego drodzy rodzice, jeśli kiedyś wasze dziecko przyjdzie i powie, że Martyna powiedziała, że ono na Angielskim nic nie musi - to fakt, nie musi. 


Pracując z dziećmi, będąc dla nich tym kimś kim jestem sprawiłam, że dzieci wielokrotnie mówią mi co je boli w zachowaniach nauczycieli. Tu po raz kolejny pozwolę sobie wstawić wpis, który napisałam jakiś czas temu:

Dzisiaj chciałabym się podzielić kawałkiem rozmowy jaką miałam ze swoim uczniem jakiś czas temu.

Zacznę od tego, że chłopiec jest mądry, komunikatywny, ma świetne żarty i ciepłe serce.
Rodzice pięknie spełniają swoją rolę, co do tego nie mam wątpliwości.

Pojawia się jednak przykry aspekt. Szkoła a raczej nauczyciele.
Nie wszyscy, oczywiście, znam nauczycieli, którzy są stworzeni do tej pracy, kochają dzieci i w swojej pracy kierują się przede wszystkim ich dobrem. Czekam na czasy kiedy tylko tacy będą uczyć.

Ale przejdźmy do wspomnianej rozmowy.
Robiliśmy zadanie w którym chłopiec opowiadał o szkole. Przerywa i wtrąca:
Chłopiec: mnie to nauczyciele nie lubią.
Ja: dlaczego?
Chłopiec: bo jestem niegrzeczny.
Ja: a co to według Ciebie w ogóle znaczy być niegrzecznym?
Chłopiec: (cisza - zastanawia się...)
Ja: nie wiem jak to możliwe, jesteś.. (Wymieniam mu wszystkie rzeczy, które w nim widzę)
Ja Cię bardzo lubię.
Chłopiec: nie wiem co to dokładnie znaczy, nie umiem powiedziec ale mówią mi, że taki jestem i dlatego mnie nie lubią.

Jakby mi ktoś strzelił w twarz. Ta rozmowa wpłynęła na mnie mocno. Do tej pory nie rozumiem jak można wypowiedzieć takie słowa w kierunku dziecka.

Mój krótki apel: drodzy rodzice, pamiętajcie, że nie wszystko co powie wam nauczyciel waszego dziecka jest prawda, nie każdy nauczyciel ma powołanie i nie każdy rozumie zachowania dziecka.
Bierzcie pod uwagę słowa swojego dziecka i patrzcie na sytuację analitycznie, stawiajcie swoje dzieci na pierwszym miejscu.

Zamiast używać na prawo i lewo określenia "niegrzeczny" zwróćmy uwagę, że może dziecko:
- jest przestymulowane
- nie ma dobrego nastroju, potrzebuje zrozumienia, że też ma prawo do odczuwania negatywnych emocji
- nie chce trzymać się zasad, które są dla niego bez sensu
- nie wie jak ma współpracować, bo nauczyciel mu tego nie wytłumaczył
- nie dostaje szacunku od nauczyciela, więc i samo go nie daje
- okazuje własną wolę a nauczyciel nie potrafi jej zaakceptować
- jest ciekawe świata i zadaje pytania nie zważając na okoliczności
- jest spontaniczne i żywe
- nie spełnia oczekiwań nauczyciela

Dziecko jest żywą istotą z wolną wolą i nie ma za zadanie spełniać czyichś oczekiwań. Jako nauczyciele uszanujmy to i wskażmy mu drogę dając przykład.


Takie sytuacje zdarzają się bardzo często.
Bywają również gorsze.

Trafiają do mnie różne dzieci.

takie w których widzę kryształy, dzieci otwarte, z bijącą od nich radością życia, iskrami w oczach.

Niedawno, właśnie po wpisie o "niegrzecznych dzieciach" odezwała się do mnie Pani chcąc zapisać swoje dziecko na zajęcia. Nie miałam już możliwości go nigdzie wstawić ale Pani nie dawała za wygraną i ja poczułam, że powinnam kombinować aż wykombinuje.
W końcu się udało. Wiem, że nie był to przypadek, zwłaszcza po rozmowie z mamą, która powiedziała, że to po tym wpisie stwierdziła, że jestem dla nich idealna. Potrzebuje dla syna kogoś takiego jak ja. Nauczyciele potrafią do jej, nawet nie 10 letniego syna, powiedziec że potrzebuje psychiatry, żeby się nie dziwił, że go nikt nie lubi i kupę innych potwornych rzeczy.
Chłopiec jest wspaniały! Jest pełnym życia, uśmiechniętym, kulturalnym dzieckiem, z ciekawymi jak na swój wiek zainteresowaniami.
Co ważne w jego sytuacji ma przecudowną mamę, która walczy o swoje dziecko.


Każda z sytuacji która opowiadają mi dzieci lub ich rodzice to dla mnie uderzenie w twarz, niemoc i nieumiejętność zrozumienia JAK nauczyciel, opiekun może wypowiedzieć tak okrutne słowa dziecku.


Każde jedno zdanie wypowiedziane przez tych podłych ludzi rzutuje na przyszłości tych wspaniałych istot. Każde słowo może zakończyć się zniszczeniem radości i pewności siebie tego dziecka.


Tak, to wszystko jest po prostu podłe. Ale najgorsze co zobaczyłam w pracy z dziećmi to niestety - rodzice.

Rodzice którzy nie potrafią lub nie chcą stanąć w obronie swojego dziecka.

Sytuacje, które mną wstrząsają są różne.   Jedne mogą wydawać się nam mniej, inne bardziej błahe ale pamiętajmy, że wszystko co dziecko doświadcza odbije się na nim w jego dorosłym życiu, nie ważne jak "mała" według nas to sprawa.


Niejednokrotnie prosiłam różnych rodziców o interwencję w szkole ich dziecka.
Chodź by w sprawie kosmicznej ilości sprawdzianów jakie dziecko ma w szkole.

Niejednokrotnie mnie wryła reakcja rodzica.

 
Niejednokrotnie widziałam dyskusje w różnych miejscach pokazujące, że rodzic świadomy zamierza zaszczepić swoje dziecko w obawie przed karą finansową (?)


Niejednokrotnie dziecko straciło zdrowie i życie przez to, że rodzic nie poczuł się w obowiązku dokształcić.


Niejednokrotnie widziałam ludzi, którzy czują się dobrze "władając" swoim dzieckiem.

 
Niejednokrotnie widziałam, że rodzic traktuje swoje dziecko jak przedmiot, który nie może mieć swojego zdania. Tu proszę przeczytać wpis o pozwalaniu mówić "nie".



Może to co napisze teraz będzie dla niektórych nie przyjemne. Może ktoś się oburzy. Pisze to jednak z nadzieją w sercu, że ktoś się otrząśnie.


Żaden, absolutnie żaden rodzic, który nie jest gotów iść w ogień za swoje dziecko, który nie potrafi nie zważać na opinie innych w kwestii wychowania jego dziecka, który pozwala aby jego dziecko było krzywdzone, który w obawie przed karą jest gotów ryzykować życiem swojego dziecka albo z obawy przed wstydem nie potrafi walczyć o prawa tego dziecka, najzwyczajniej w świecie rodzicem nie powinien być.




Proszę Was drogie Laszki, nie dajcie nikomu skrzywdzić waszych dzieci. Dajcie im opiekę i miłość, która sprawi, że wasze Lwiątka wyrosną na silne Lwy bez traum!
Sprowadzając na ten świat dziecko chrońmy jego boskie światło za wszelką cenę, jest to obowiązek ale i zaszczyt każdej matki i każdego ojca - być tarczą.