Bardzo długo chodzi mi po głowie stworzenie tego wpisu. Kilkukrotnie myślałam sobie, usiądę i wyleje moje myśli.
Zaraz jednak przychodził moment w którym szukałam jakiejś wymówki, dopiero teraz wiem dlaczego.
Nie byłam gotowa.
Temat, który chce poruszyć znam z autopsji o wiele bardziej niż bym chciała.
Temat, który chce poruszyć był dla mnie bardzo bolesny.
Temat, który mam już za sobą.
Temat, który sprawił, że jestem kimś innym, niż byłam jeszcze rok temu. Chociaż nie... nie jestem kimś innym, jestem dalej tą samą osobą, tylko z odkrytymi umiejętnościami, które przez wszystkie lata mojego życia siedziały ukryte pod lawiną wstydu, niepewności, bólu i przede wszystkim strachu.
Mając szansę sprawienia, że chociaż jedna osoba, przeżywająca to w czym ja trwałam latami, po przeczytaniu tego zawalczy o siebie - chce ją wykorzystać.
Więc pewnie się zastanawiacie, co to takiego? W czym tkwiłam latami? Ciężko mi znaleźć słowo określające ten stan, w sumie to nawet nie wiem czy takie istnieje więc po przeczytaniu, nazwijcie to jak chcecie.
Każdy z nas potrzebuje rodzica. Nie po to, żeby udzielał nam rad, zaprosił nas na niedzielny obiad czy wspierał nas finansowo. Ja znajduje jeden powód: żeby pozwolił nam odczuć najwyższą energię - bezwarunkową miłość.
Ja niedawno musiałam stać się swoim własnym rodzicem. Nie przez jakąś tragedię a dzięki sile niewiadomego pochodzenia. Dopiero wtedy w pełni otworzyłam oczy na to co trzymało mnie na uwięzi.
Nie jestem jeszcze mamą, więc nie mówię tego z perspektywy rodzica, mówię to wszystko z perspektywy dziecka.
Jestem dzieckiem.
Dzieckiem którego wiara w siebie, zdolność wyrażania swojego zdanie a przede wszystkim mówienia NIE, poczucie własnej wartości i wiele, wiele innych zostało odebrane.
Pamiętajcie, że na człowieka, każda, nawet najmniejsza interakcja ma wpływ, wszystko ma znaczenie. Więc nie ma co tu szukać jakichś wielkich zdarzeń, które mogły wywołać w dziecku traumę i odebrać wyżej wymienione rzeczy, to mogą być małe czynniki. Te małe czynniki zebrane do kupy tworzą górę syfu, spod której dziecko wydostać musi się samo. Co gorsza, nie każde dziecko dostrzeże, że ten syf został na niego zrzucony, niektórzy się z nim połączą w przeświadczeniu, że to jest ich miejsce.
No to jak odbiera się dziecku wiarę w siebie?
Ano tak, że skoro przez wiele, wiele lat dziecko słyszy, że decyzje, które podejmuje są błędami, że kiedyś samo zobaczy, że dobrze, że ktoś zmienił jego plany na przyszłość, że ono nic nie wiem a już coś wie to na pewno wie gorzej, i tak w kółko, to jak to dziecko ma w siebie wierzyć?
Jak ma wierzyć w siebie, skoro jego decyzje są na tyle beznadziejne, ze są wyśmiewne, a inni muszą się natrudzić, żeby je pozmieniać?
Przykład: dziecko dobrze się uczy, ma możliwość iść do super szkoły, zostać prawnikiem, lekarzem albo prezesem wielkiej firmy ale dziecko marzy o zastaniu osobą sprzątającą.
Co robi rodzic?
Mówi dziecku: Nie. Twój pomysł jest zły. Co ja powiem ludziom? Będzie mi za Ciebie wstyd. Masz iść do szkoły, do której ja chce żebyś szedł.
Powiecie, no i w porządku, rodzic chce dobrze dla dziecka. Ale czy oby na pewno?
Czy chodzi mu o dziecko, czy może jednak o to co wywrzeszczał? No bo co on powie ludziom. Bo będzie mu wstyd.
Nie, temu rodzicowi nie chodzi o dobro dziecka.
Temu rodzicowi chodzi o spełnianie swoich fantazji kosztem żywej istoty, nad którą uważa, że ma władze. Każdy z nas przyszedł na ten świat jako wolna istota. Dlaczego więc dzieci nie są traktowane jak wolne istoty? Dlaczego co chwilę słyszą nie, nie możesz? Dlaczego nie mogą spełniać swoich marzeń? Dlaczego jeśli ich opiekun nie uzna decyzji jako wartościowej, dziecko nie może jej spełnić?
Tak dużo "nie" a tak mało "tak".
Skoro o magicznym "nie" mowa to pozwólcie mi do niego przejść.
Opiekun to ktoś, kto może powiedzieć dziecku "nie" milion razy dziennie i jest to uznawane za coś normalnego. No tak, bo on przecież wie lepiej co dziecko może robić, co wypada i co się powinno.
Ale powiedzcie mi jak, jako dorośli mamy umieć się komuś sprzeciwić, powiedzieć, ze nam coś nie pasuje, że się nam nie podoba, że czegoś nie chcemy, skoro gdy jako dzieci chcieliśmy to wszystko wyrażać to nam zabraniano?
Przykłady:
"Nie chcesz dać buziaka cioci Krysi? Daj bo będzie smutna"
Czy jako dorośli, mówiący podobne rzeczy dzieciom również rozdajecie swoją bliskość, intymność i energię wszystkim?
Nawet tym, których nie macie ochoty dotykać? Wokół których nie czujecie się komfortowo?
Nie sądzę, a jeśli tak to uważam, że byliście właśnie takimi dziećmi, którym wpojono, że komfort 'wujka Zenka' jest ważniejszy niż wasz.
"Nie chcesz się podzielić zabawką z koleżanką? Podziel się, to nie ładnie"
Nie ładnie? Nie ładnie, że dziecko ma coś swojego i chce żeby tak pozostało?
W tym wypadku, czy jeśli do was podejdę i spytam o podzielenie się waszym telefonem, bo jest taki fajny to mi dacie? Oczywiście, ze nie.
Jest to wasz telefon i to wystarczający argument żeby się od niego odczepić, ba to wystarczający argument, żeby się was nawet nie pytać czy mi go dacie.
Oczywiście, wartość telefonu a zabawki jest całkiem inna... ale tylko dla Was. Nie dla dziecka. Dla niego ta zabawka może znaczyć tyle samo co dla was wasz telefon czy samochód.
"Nie chcesz bawi się z kolegą, to brzydko"
Dlaczego to brzydko? Dlatego, że kogoś lubimy a kogoś nie? Dlatego, że nie chcemy spędzać naszego cennego czasu z kimś, kto nam na jakiejś płaszczyźnie nie pasuje?
No chyba, ze wy też przybijacie sobie piątki z każdą napotkaną osobą? Lubicie wszystkich ludzi i ze wszystkimi macie ochotę wypić kawę?
Jeśli tak jest to zdradźcie proszę sekret, będzie się nam wszystkim żyło jak w bajce.
Tu skończę z tym "nie" bo właśnie do mnie dotarło ile jeszcze przykładów mogłabym dać i jest to przerażające.
Pozwólcie dzieciom wyrażać siebie. Niech dzieci mówią nie. Dzieci mają głos. W tych czasach często dużo silniejszy niż my - dorośli.
Chciałabym być dzieckiem, któremu ktoś kiedyś powiedział, ze w porządku jest mówić nie. Ale nikt mi i miliardom innym dzieci tego nie powiedział, a dlaczego? Bo moglibyśmy podejmować swoje decyzję, bo moglibyśmy się nie zgadzać.
No ale gdy dziecko wie, że może podejmować własne decyzje i nie zgadzać się z tym co mu nie pasuje - opiekun traci nad nim kontrolę a tego, niektórzy stracić nie potrafią.
Poczucie własnej wartości.
Jak łatwo je zburzyć u swojego dziecka?
Nie dawno trafiłam na dziewczynę, która pokazywała historię różnych ludzi, których poczucie własnej wartości zostało zniszczone. Nie będę o nich tutaj mówiła, bo są to sprawy osobiste, upublicznione na kilka godzin, żeby dorosłe dzieci mogły zobaczyć, że nie są same w swoich doświadczeniach.
Czytając wiele z nich miałam deja vu, czytając inne, łza kręciła się w oku a przy jeszcze innych włos się jeżył.
Nikt nie jest w stanie zburzyć naszych murów własnej wartości z taką mocą rażenia jak opiekunowie. To dlatego, że opiekun jest kimś, kto w sytuacjach, kiedy z tego naszego muru wykruszy się cegła, jako pierwszy powinien natychmiastowo nas przytrzymać, podczas gdy my wkładamy w to miejsce nową.
Jeśli opiekun zamiast tego zdecyduje się, że kopnie w mur, żeby poleciało jeszcze kilka cegieł i o ile nie jest to kolejny raz, gdzie nauczeni doświadczeniem przygotowaliśmy sobie asekuracje - lecimy.
Lecimy na łeb, na szyje, na samo dno.
Często zdziwieni zachowaniem opiekuna nie potrafimy się złapać ani nawet dostrzec gałęzi, którą ktoś inny nam wystawia.
Jesteśmy połamani i w tamtym momencie nie wiemy jak mamy się poskładać.
Do zniszczenia przez kogoś poczucia własnej wartości dziecka nie potrzeba wiele. Śmiem nawet twierdzić, że najłatwiejszym sposobem jest nie robienie nic.
Wiele rzeczy daje nam poczucie wartości, ale powiedzcie jak czujecie się gdy ktoś wam mówi, ze was kocha? Zapewne bardzo dobrze.
A teraz wyobraźcie sobie, ze przez kilkanaście lat nikt Wam tego nie mówi. Widzicie w telewizji filmy, w których rodziny wyznają sobie uczucia, widzicie jak w autobusie mama przytula swoją nastoletnią córkę, jak tata płacze ze wzruszenia widząc osiągnięcia syna. To wszystko jest takie piękne.
I BUM.
Dochodzi do Was, że wy tego nie macie. Nasuwa się multum pytań, dlaczego ja tego nie mam? Może dlatego, że robię coś nie tak? Czy jestem niewystarczająca?
I tyle.
Chwila i wasze poczucie własnej wartości leży na dnie oceanu.
Wstyd.
Kto nie zna tego uczucia, to szczęściarz.
Chyba każdy z nas wie jak przykre, dołujące i traumatyczne jest odczuwanie wstydu. Każdy z nas wie a jednak dzieci na każdym kroku zawstydzane są przez swoich najbliższych.
Do końca nie rozumiem po co, moje podejrzenia padają po raz kolejny na poczucie władzy.
Tutaj znowu mogłabym wypisać szczegółowo przykłady ale jest to na tyle przykre, że tyle ludzi na świecie ma taki wachlarz sposobów na krzywdzenie dzieci, ze po prostu nie chce.
Napiszę więc w bardzo dużym skrócie na jakie historię zawstydzania dzieci przez opiekunów trafiłam.
Czytanie pamiętników i opowiadanie o jego treści, zauroczeniach, problemach, rozważaniach różnym ludziom. Opowiadanie o ciele dziecka innym ludziom (tak, dobrze czytacie. opiekunowie potrafią opowiadać znajomym o tym, że córka czy syn mają takie czy inne "defekty").
Wyszydzanie niepowodzeń dzieci, opowiadanie o ich doświadczeniach, które się źle skończyły.
Ludzie to wszystko jest sprawą prywatna. Dzieci też mają prawo do spraw prywatnych i o ile nie dotyczy to bezpośrednio opiekunów to z jakiej racji, bez zgody dziecka opowiadają o tym innym ludziom?!
Strach.
Jak zauważyliście do tej pory nie wspomniałam ani razu o znęcaniu się na dziećmi w sposób fizyczny, nie zrobiłam tego nie bez powodu.
Po prostu ten wpis jest o toksyczności opiekunów, a ta nie musi się wiązać z krzywdą fizyczną.
Strach dziecka jest czymś bardzo silnym. Jest sumą tego wszystkiego co wypisane wyżej.
Często też wiąże się z brakiem zaufania po rzeczach, które już doświadczyliśmy.
Czego może się bać dziecko, które doświadczyło tego wszystkiego?
Tych, przecież z pozoru tak małych rzeczy.
Np. tego co powie rodzic.
Zastanówcie się do jakiego stanu musi być doprowadzone dziecko, skoro wybiera kłamstwo, zmianę własnych planów, ukrywanie marzeń, ukrywanie siebie i sowich decyzji.
Wybiera to tylko dlatego, ze boi się słów rodzica/opiekuna.
SŁÓW.
DZIECKO BOI SIĘ SŁÓW.
Tak jak wspomniałam na początku. Nie jestem jeszcze mamą i nie mówię tego jako rodzic.
Zabieram głos dziecka.
Dziecka, które dzięki przypadkowym zdarzeniom musiało stanąć do walki.
Walki o siebie. Podjęłam ją i wygrałam. Pomimo wielkich strat jestem wolna.
A czy można wygrać coś większego niż wolność?
Dlatego dzieci, duże i małe WALCZCIE! Zawsze warto walczyć o siebie. Wiem z czym się zmierzycie, wiem, ze będzie bolało ale wiem też, że na końcu czeka was wspaniałe uczucie wygranej. Wygracie samych siebie.
Rodzice, nie dawajcie waszym dzieciom powodów do walki.